poniedziałek, 21 kwietnia 2014

1. Śpiewająco

            Różowy plecaczek z czarnym kotkiem zabawnie podrygiwał przy każdym kroku siedmioletniej dziewczynki. Uśmiechała się ona od ucha do ucha, wymachując w powietrzu nowozakupionymi kredkami.
   - To już jutro!- piszczała radośnie.
   Jej matka podeszła do niej, ukucnęła i popatrzyła ciepło w oczy córki.
   - Uważaj ,Lagoono. Tam roi się od potworów- szepnęła.- Na wszystko odpowiadaj śpiewająco.
   - Będzie dobrze, mamo. Obiecuję.

          Ziewnęłam przeciągle, odgarniając kosmyk włosów z twarzy. Wlepiłam szklące się od braku snu oczy w  nauczyciela, mężczyznę po czterdziestce, o blond włosach, sweterku w kratkę i spodniach w kant, wymachującego właśnie energicznie wskaźnikiem. Na tablicy widniała mapa naszego przecudownego świata, a w miejscu Europy zaznaczone na niej zaznaczone były strzałki i napisy. Wsłuchałam się w słowa mężczyzny.
   - ...Grecy wygrali! Nie możecie tego zrozumieć?!- Darł się na całą klasę. Nie musiałam spoglądać na twarze pozostałych: wiedziałam, że i tak nikt gościa nie słucha. Przyjrzałam się cyferkom na obrazku. Czterysta dziewięćdziesiąty przed naszą erą, bitwa pod Maratonem. Mężczyzna westchnął głęboko, zamknął na chwilę oczy i powrócił do nas już uspokojony.- Jutro będziemy przerabiać wierzenia starożytnych Greków- rzekł spokojnym głosem, ale czułam, że gdzieś tam w środku, koleś ma ochotę wybuchnąć i zalać flakami całą tą bandę bachorów, której jest wychowawcą. Sytuacja nie zdarzała się pierwszy raz. Przywykłam do tego szybko , tak jak wszyscy inni.
   - Wierzenia Greków? Oni w coś wierzyli?- mruknął Matt, brunet siedzący w ostatniej ławce po lewej. Zapewne właśnie w tej chwili rysował serduszka na marginesie swojego zeszytu, tak jak zawsze w ostatnich pięciu minutach nudnych lekcji.
   - Tak, Matthew, wierzyli w coś- odpowiedział pan Harrison z naciskiem na ostatnie słowo.- Wiesz, słynny Zeus, Hestia, minotaury, syreny i inne bzdury.
   Moja ręka automatycznie chwyciła leżący po lewej długopis, który niepokojąco zatrzeszczał po spotkaniu z moją dłonią. Rozluźniłam się.
   - Dlaczego sądzi pan, że to bzdury?- zapytałam spokojnie, zamykając zeszyt i opierając się łokciami o blat ławki. Zdjęłam delikatnie moje nieodłączne okulary przeciwsłoneczne i spojrzałam na niego z udawaną ciekawością.
   - Naprawdę wierzysz w coś takiego jak wampiry, wilkołaki, wróżki zębuszki i syreny? A może rodzice nie powiedzieli ci jeszcze, że święty Mikołaj nie istnieje?- Spojrzał na mnie z litością w  szarych jak jego życie oczach i uśmiechem pogardy.
   Poczułam, jak plastik wżynał się w moją skórę, a krew wydostała się na zewnątrz, krzycząc: "Łiii, wolność!". Zacisnęłam zęby i popatrzyłam odważnie na nauczyciela, przeszywając jego umysł na wskroś. Czułam, jak lekko się zawahał.
   - Rodzice nie żyją- oznajmiłam. W klasie zapanowała cisza, przerywana tylko miarowymi oddechami. Co prawda odrobinę skłamałam, ale matka była od dawna już daleko stąd, więc było to tak jakby równoznaczne ze śmiercią. Wciąż wpatrywałam się w przeciwnika, który ani myślał dać mi tą satysfakcję i odwrócić wzrok jako pierwszy. Do dzwonka na przerwę pozostało kilka sekund.
   - Powinien się pan zastanowić dwa razy nad tym tematem. Mieszka pan blisko morza, nieprawdaż?- Uśmiechnęłam się złowieszczo w chwili, kiedy wyzwolił mnie cudowny dźwięk szkolnego sygnalizatora błogosławionych przerw. Okulary znów wylądowały na moim nosie, a ja wrzuciłam do błękitnego plecaka podręcznik i resztę przyborów. Omijając szerokim łukiem nauczyciela wyszłam z klasy na korytarz, nawet nie patrząc na reakcję pokonanego.
   Co za geniusz wymyślił szkołę? Jedno, wielkie piekło.
   Powolnym ruchem powlokłam się na schody prowadzące na ostatnie piętro, którymi nikt nie chodził. Wokół biegali ludzie, to po książki na kolejną lekcję, a to do przyjaciół, aby porozmawiać o kolejnych straconych w tej placówce godzin życia. Nikt nie zaczepiał mnie, nikt nie biegnął, aby zacząć rozmowę. Odpowiadało mi to. Byłam typem samotnika. Co prawda zazwyczaj towarzyszył mi Brayzen, znajomy z dzieciństwa. Ale on był tylko znajomym. Nie wiedział o niczym.
   Dotarłam do mojej oazy, gdzie usiadłam na trzecim schodku i wyjęłam z bocznej kieszonki plecaka butelkę wody. Wypiłam duży łyk, czując, jak przyjemne zimno rozpływa się najpierw w ustach, a następnie przemierza przełyk. Od razu poczułam się lepiej i byłam w stanie trzeźwiej myśleć.
   To był dopiero mój czwarty dzień w nowej szkole, a ja już wkurzyłam wychowawcę. Miałam lepsze rekordy, ale z tego też mogłam być zadowolona, bo gościu prawił od rzeczy. Można powiedzieć, że to była wręcz samoobrona przed obelgami od jednostki zwanej Stevem Harrisonem.
   Oparłam głowę o zimną ścianę, rzucając ukradkowe spojrzenia na przechodni. Omijali mnie, unikali, ale to dlatego, że się mnie bali. Do drugiej klasy gimnazjum przybyła niebieskowłosa dziewczyna, która od razu siała zamęt i zgorszenie. Nie wiadomo skąd jest ani do jakiej szkoły uczęszczała wcześniej. Brzmiało jak historia z tych wampirystycznych książek, które stały na półce u Amy.
   Uśmiechnęłam się lekko. Amy. Moja jedyna przyjaciółka, której mogłam powiedzieć wszystko. Bez obawy, że zdradzi moje sekrety. I to nasze pierwsze spotkanie... Mogę powiedzieć, że nie była to zwykła schadzka w piaskownicy.
   Do szkoły chodziłam od lat, ale jedynie z przymusu i korzyści płynącej z niej. Matka wysłała mnie tu zaraz po Przejściu, chcąc, żebym zapoznała nowych ludzi. Tak przynajmniej mówiła, ale wiem, że chodziło o coś innego.
   Zabrzmiały mi w głowie jej spokojne słowa, przepełnione ciepłem i troską: "Na wszystko odpowiadaj śpiewająco". Mówiła to z pełną powagą, a ja zrozumiałam aluzję, mimo że miałam dopiero siedem lat i byłam o połowę niższa niż teraz. Ale równie urocza.
   Do zasady Raven, mojej rodzicielki, stosowałam się każdego dnia i także z każdym dniem coraz bardziej rozumiałam jej troskę. To nie było miejsce dla mnie. Wpajano twarde zasady, na lekcjach głoszono kłamstwa, a za kubek wody płaciło się dwa dolce. Żałowałam przeprowadzki.
   Przeanalizowałam w umyśle plan lekcji, z którego wynikało, że czeka mnie teraz muzyka. Zdecydowanie mój ulubiony przedmiot, na którym nareszcie mogłam się wykazać. Ale poprzedni nauczyciel tegoż wspaniałego fachu błędnie przydzielił mnie do altów w szkolnym chórze, przez co mój cudowny głos mógł się trochę zmienić. Śpiewanie przez rok w tejże grupie było dla mnie istną męczarnią, ale niosło to też korzyści, więc nie narzekałam.
   Z drugiej strony, nienawidziłam śpiewać. Zazwyczaj uczucie to rodziło się, kiedy dostawałam pięć solówek na koncert i ćwiczyłam po cztery godziny dziennie, bez ustanku, choć i tak wykonywałam to perfekcyjnie. Po prostu nauczyciel był przewrażliwiony.
   Miałam tylko nadzieję, że nie będę przerabiała po raz setny teorii typu "Witajcie dzieci. To jest nuta. To pięciolinia, a to: klucz wiolinowy. Teraz zagramy sobię gamę!". To wie każdy, ale niektórzy uczący po prostu sądzą, że jest to niezbędne do nauki; co z tego, że jesteśmy w drugiej gimnazjum. Rozumiem, że być może podstawa programowa tak nakazuje, ale można o tym tylko napomnieć i przejść do następnego tematu.
         Spojrzałam leniwie na zegar, wiszący na ścianie obok. Trzynasta szesnaście. Z uczuciem otępienia wypiłam jeszcze jeden łyk wody, a butelkę wrzuciłam z powrotem do torby. Ruszyłam przez wypełniony po brzegi ludźmi korytarz do rzędu szafek między salą dwadzieścia, a dwadzieścia trzy. Pierwszą z brzegu otworzyłam malutkim kluczykiem, zawieszonym przy srebrnej bransoletce na mojej lewej ręce. Uderzyłam lekko drzwiczki i klapa odskoczyła, skrzypiąc przy tym cicho. Do plecaka schowałam zeszyt i podręcznik do muzyki. Zostało mi niewiele czasu, więc po prostu udałam się do sali numer jedenaście. Usiadłam w ostatniej ławce przy oknie, aby nie znajdować się w centrum i nie przyciągać uwagi ludzi.
   Chwilę poźniej do klasy weszła niska i pulchniutka kobieta, ubrana w czerwoną suknię do kolan. Czarne włosy upięte miała w kok.
   - Witajcie- zaszczebiotała.- Nazywam się Anna Fuddy i będę uczyć was cudownego przedmiotu, którym jest...- Zrobiła pełną napięcia według niej pauzę.-... muzyka.
   Wlepiłam w nauczycielkę oczy i zastanawiałam się, czy nie przespać tej lekcji.
   - Jak dobrze wiecie, to nasza pierwsza lekcja i omówić trzeba będzie zasady BHP. Oczywiście każdy je zna i nikomu nie chce się ich wysłuchiwać po raz któryś już, więc pójdziemy na kompromis.- Usiadła niezgrabnie na biurku i wzięła do ręki zieloną teczuszkę wypełnioną papierami. Ukradkiem zobaczyłam, jak połowie zgromadzonych szczęka osuwa się w dół, pozostali uśmiechnęli się znacząco.
   - Ja przeczytam wam zasady, a potem sobie coś pośpiewamy, hm?- Zaproponowała i spojrzał na nas w oczekiwaniu na odpowiedź. Wszyscy pokiwali głowami.- W pracowni muzycznej...
   Przestałam słuchać i skupiłam się na ranie pozostałej z walki z długopisem. Że też wcześniej jej nie zobaczyłam. Krew przestała już wyciekać, a ta, która zbiegła z mojego organizmu zaschnęła na skórze, tworząc piękną plamę na połowę dłoni.
   Co najlepsze, długopis nadal trwał w piórniku i cieszył się ostatnimi minutami swojego życia. Powoli uniosłam drżącą lekko rękę do ust i zlizałam substancję. Mogło się to wydawać dziwne, tak. Ale na biologii uczono mnie, że ślina i coś tam w niej zawarte pozwala ranom szybciej się goić czy jakoś tak.
   Stukot obcasów wyrwał mnie z przemyśleń. Odruchowo spojrzałam na nauczycielkę, która właśnie dyktowała tytuł piosenki, którą należało odnaleźć w podręczniku. Ona sama podeszła do starego już pianina po lewej i ułożywszy nuty na stojaku, zaczęła grać.
   Nuty uderzyły mnie niczym wielka fala o brzeg. To było jak przebudzenie. Oczy natychmiast rozszerzyły się, usta wykrzywiły w uśmiechu, a umysł uspokoił i zatopił w melodii. Wiedziałam, co robić.
   Pierwsze dźwięki były nieśmiałe i ciche. Były kroplami w tym oceanie. Następnie nabrały mocy i ostatecznie rozbrzmiały tak jak powinny, przecinając pomieszczenie swoją perfekcją. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść.
   W tej właśnie chwili nastała cisza, a ja momentalnie zamilkłam. Ciche szepty rozlegałały się teraz zamiast słów piosenki, a bębnienie kropel deszczu zastępowało rytm melodii.
   Wszyscy patrzyli na mnie, a ja dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie siedzę, lecz stoję i to z uszami zatkanymi dłońmi.
   Usiadłam powoli, jakby nic się nie stało. Bo nie stało, tak? Nauczycielka wróciła do grania, uczniowie śpiewali radośnie, a ja starałam się znowu nie wybuchnąć.
   Nie powinnam tego robić, ale w pewnym momencie przestałam nad tym panować. Miałam zsynchronizować się z klasą i udawać obojętną. Ale nie mogłam udawać kogoś, kim nie byłam, a przynajmniej nie przy muzyce.
   Wiedziałam i czułam, że jestem teraz obserwowana zaciekawionymi spojrzeniami uczniów. Po lekcji rozpęta się piekło i będę musiała podjąć decyzję.
   Zamiast śpiewać zaczęłam nucić i wsłuchiwać się w słowa. Piosenka była przeciętna, opowiadała o jakieś beznadziejnej parze ludzi, którym los nie pozwolił się spotkać; czyli najpopularniejszy temat wybierany przez artystów. Skoro los im przekazywał, że nie powinni być ze sobą, to po co przysparzali sobie kłopotów i na siłę próbowali się zejść? Ostatecznie kończyło się to śmiercią obydwóch.
   Na koniec dostaliśmy kartki z wypisanymi zasadami, które mieliśmy podpisać i ewentualnie przejrzeć. Na swojej machnęłam niewyraźny autograf i odłożyłam na bok. Pani Fuddy przyglądała mi się z ciekawością, a ja oddałabym swój klucz do szafki, żeby dowiedzieć się, o czym teraz myśli. I czy nie wkurzyłam jej zbytnio moją solówką.
   - A jeśli ktoś chciałby zapisać się do szkolnego chóru, serdecznie zapraszam za tydzień po lekcjach.- Nauczycielka uśmiechnęła się, nadal wpatrując we mnie.- Zwłaszcza, że niektórzy mają talent. Jak się nazywasz, skarbie?- zapytała mnie, a ja nie miałam już szans na nie bycie w centrum uwagi.
   - Lagoona. Lagoona Carnivora- wyszeptałam, nerwowo nawijając kosmyk włosów na palec.
   - Ty z pewnością powinnaś się pojawić- oznajmiła ciepło. Chwilę potem zadzwonił dzwonek, a ja jak najszybciej wyszłam, próbując ucieknąć przed tym, co miało teraz nadejść.
   - Lagoona, tak?- zagadał do mnie wysoki blondyn w niebieskiej podkoszulce i dżinsach. Chyba miał na imię Kevin. Stał już w wejściu i wyglądało na to, że na mnie czekał. Patrzył na mnie swoimi błękitnymi oczami, w których błyszczały iskierki rozbawienia i ciekawość.- Może odprowadzić cię do domu?- Zaproponował.
   Wyszłam na korytarz, nie chcąc blokować drzwi i rozejrzałam się w nadziei, że nikt już się do mnie nie przylepi.
   - Ja chciałem to zrobić!- Podszedł do nas Matt, a następnie reszta chłopaków z klasy. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Jedni chcieli rozwiązać problem siłowo, inni grali w kamień-papier-nożyce, jeszcze inni rozmawiali o prawdopodobieństwie wyboru któregoś z nich. Westchnęłam cicho.
   - Znam drogę do domu- oświadczyłam, a w grupie natychmiast zapadła cisza.- Więc nie potrzebuję obstawy. Jeszcze.- Uśmiechnęłam się słodko. Chłopcy rozeszli się z westchnieniami zawodu. Chwyciłam Kevina za koszulkę i przyciągnęłam do siebie.- A ty- wyszeptałam.- Ty będziesz czekał na mnie o ósmej na plaży.
   Nastolatek uśmiechnął się promiennie i wyszedł ze szkoły w podskokach wręcz. Maska dziewczyny słoneczka znikła z mojej twarzy. Obojętność powróciła.
   Spakowałam do torby potrzebne książki z szafki i leniwie ruszyłam w stronę wyjścia. Na dworze czekało jeszcze paru adoratorów i rzesze dziewczyn, chcących się ze mną zaprzyjaźnić. Przeszłam obok nich obojętnie i przy szkolnej bramie skręciłam w lewo, mijając rzędy idealnie przystrzyżonych drzew.
   Zamieszanie, które rozegrało się przed chwilą przewyższało wszystkie inne. Zazwyczaj przylepiało się do mnie kilka chłopaków, ze dwie dziewczyny i na tym koniec. A teraz cała klasa latała za mną z wywieszonymi jęzorami. Żałosne, ale zabawne. I ten Kev... Z nim chyba będzie najciekawiej.
   Rześkie powietrze wypełniało moje płuca, powodując radosne uczucie, a przyjemny, zimny wiatr znad morza łagodnie rozpoczynał swój taniec. Drzewa zabarwione na najróżniejsze kolory już zaczynały mu ulegać, a ich liście cicho szeleściły, nadając okolicy magiczny nastrój.
   Mój wzrok niespodziewanie powędrował na przystanek autobusowy po lewej. O metalową rurkę opierał się nonszalancko wysoki, zakapturzony chłopak w okularach. Przyglądał mi się z tajemniczym uśmieszkiem. Cały ubrany na czarno. Czekałam tylko, aż wejdzie na tą rurę i zacznie tańczyć, bo po jego postawie można by się było tego spodziewać. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale on przyłożył palec do ust i uciszył mnie tym gestem. A potem sobie poszedł. Przez chwilę stałam w miejscu, chcąc zobaczyć gdzie szedł i co tu robił, ale w pewnym  momencie zniknął mi z oczu. Wzruszyłam ramionami i szłam dalej. Morska woda wzywała mnie już do siebie kojącym szumem fal.
________
   Ta dam!
   Dziękuję za komentarze pod prologiem i obserwacje, a tymczasem ponownie o nie proszę :)
   I ten, tego, chcę się spytać...
   Jak ma nazywać się pan Zakapturzony? O odpowiedzi proszę w komentarzach ^^
   Osobiście wykombinowałam coś takiego jak Akawill czy Invictus, ale nie wiem, czy to dobre XD
   Ahoj ♥
   Kotletowy Królik spasiony po świętach
Ps. Wesołych świąt, mokrego dyngusa itp. ;3
*lepiej później niż wcale*

piątek, 18 kwietnia 2014

Prolog

         - Naprawdę muszę to robić, mamo?- spytała dziewczynka drżącym głosem. W jej oczach czaiły się niepewność i strach.
   Matka poprawiła przekrzywioną stokrotkę wplecioną w granatowe włosy córki.
   - Oczywiście, że tak, kochana- szepnęła kojąco. Wygładziła fałdy swojej śnieżnobiałej sukni i popchnęła ją do przodu, w kierunku ogromnego głazu. W jego cieniu ktoś się poruszał, ale z tej odległości dziecko nie mogło zidentyfikować postaci.
   Księżyc świecił nad ich głowami, oświetlając klif od północnej strony. Kwiaty kołysały się leniwie pod wpływem zimnej bryzy znad oceanu. Poprzez bezkresną toń zieleni traw kroczyła dostojnie wysoka kobieta, z dumnie uniesioną głową i przestraszoną dziecinką wtuloną w suknię, trzymającej się jej jak ostatniej deski ratunku. Wspięły się na sam szczyt zbocza, aż do wielkiego kamienia. Tam, przy łunie światła płynącego z przygotowanej wcześniej latarni, zobaczyły wychudzonego chłopczynę. Spał on sppkojnie, z lekkim uśmiechem na ustach i różą w dłoni.
   - Śmiało.- Zachęciła dziewczynkę rodzicielka.- Zrób, co należy.
   - Ja nie chcę!- Panienka cofnęła się o krok, z łzami w oczach.
   - Nic nie poczuje, obiecuję.- Zapewniła ją kobieta i położyła dłoń na ramieniu.- Nie zabijesz go.
   Dziecko niepewnie zrobiło pierwszy krok w stronę ofiary. Obróciło się w stronę uśmiechającej matki i już z większą śmiałością ruszyło dalej. Usiadło na kolanach na ziemi i drżącą ręką uniosło dłoń chłopaka do ust. Róża w niej zaciśnięta nadal trwała nienauszona, rozsiewając wokół swój cudowny zapach.
   Dziewczynka cicho westchnęła i zatopiła swoje mlecznobiałe kły w jego przegubie. Poczuła w ustach niesamowity smak krwi, który od tej chwili miał gościć tu regularnie. Rozprzestrzeniał się w ustach i gasił jej pragnienie, a ona tylko łapczywie piła coraz więcej.
   Płatek róży upadł na ziemię, a następnie po nim wszystkie pozostałe. Kobieta oderwała delikatnie córkę od pokarmu i pogłaskała po głowie.
   - Jestem z ciebie dumna, Lagoono- wyszeptała, przytulając ciepło córkę. Spojrzała jej w oczy ciepłym spojrzeniem.- Czeka cię jeszcze drugi etap.
   - Czy jest tak samo straszny?- spytała dziecinka.
   - Nie.- Uśmiechnęła się matka. Ukucnęła przy chłopaku i zakreśliła palcem na świeżej jeszcze ranie krąg.- Musisz nauczyć się maskować swoje ślady.- Pouczyła ją.- Dzięki temu nic nie będzie widoczne.- Kolejny krąg zakreśliła na czole.- A dzięki temu nic nie będzie wspominane.
   Młoda uczennica wpatrywała się uważnie w jej płynne ruchy. Poczekała, aż rodzicielka wstanie, po czym chwyciła ją za rękę.
   - Teraz etap drugi, skarbie- wyszeptała i poprowadziła dziecko w stronę klifu. Znajdowały się już prawie na samym jego krańcu, wystarczył jeden krok do skoku w bezkresne odmęty oceanu. Ich suknie powiewały, sprawiając, że wyglądały majestatycznie. Księżyc oświetlał twarze, nadając im dumnego wyrazu.
   - Muszę?- Zawahała się ponownie dziewczynka.
   - Wszystko będzie dobrze.- Zapewniła ją kobieta.- A teraz zamknij oczy i zaufaj mi.
   Pociecha wykonała polecenie uśmiechając się lekko.
   Nieziemski śpiew rozległ się po dolinie, przełamując idealną i niezmąconą niczym ciszę.
   Mama podeszła do niej, ucałowała po raz ostatni i popchnęła leciutko. Teraz mogła tylko patrzeć, jak ciało dziecka spada, a śpiew nasila się coraz bardziej...
_____
Tak więc witam wszystkich na nowym blogu Króliczka ;)
Przedstawiam wam *famfary* prolog, krótki, ale taki musiał być. W najbliższym czasie pojawi się rozdział pierwszy ^^
Proszę ładnie o opinie :D
Ahoj ♡